Wspomnienie Tomasa Gösty Tranströmera

Dziś przypada 89 rocznica urodzin szweckiego poety, psychologa i tłumacza – Tomasa Gösty Tranströmera – Laureata Literackiej Nagrody Nobla . Jest on uważany za jednego z ważniejszych skandynawskich poetów, przy czym za najważniejszego od czasu drugiej wojny światowej. Jego wiersze zostały przetłumaczone na ponad 60 języków, a kilka tomów poezji również na język polski.

Z okazji rocznicy urodzin przybliżamy Państwu sylwetkę Tomasa Tranströmera.

 Urodził się w 1931 roku w Sztokholmie. Jego ojciec był dziennikarzem, a matka nauczycielką. Rodzice wcześnie się rozstali. W 1950 rozpoczął studia na kierunkach historii literatury i religii, a także psychologii w sztokholmskiej szkole wyższej. Ukończył również studia muzyczne. W 1957 został asystentem w Instytucie Psychometrii na tej samej uczelni. W latach 1960–1966 pracował jako psycholog w zakładzie poprawczym w pobliżu Linköping. W 1980 otrzymał zatrudnienie w instytucie rynku pracy w Västerås.

W 1990 przeżył udar mózgu. Częściowo sparaliżowany w następstwie choroby, poświęcił się odtąd twórczości poetyckiej jako głównemu zajęciu. Mimo niedowładów oraz (częściowej) utraty mowy nie zaprzestał prowadzenia aktywnego trybu życia i spotykania się z czytelnikami. Jego rzecznikiem była żona Monika, która towarzyszyła mu w podróżach i spotkaniach publicznych.

Poezję Tranströmera cechuje duża zwięzłość. Pisał o doznaniach religijnych, jego wiersze ujawniają inspiracje muzyczne (poeta grał na fortepianie i organach), poruszają problemy zagubienia człowieka we współczesnym świecie. Język poezji Tranströmera jest wyciszony, jednocześnie w utworach spotyka się obrazy pełne paradoksów. Jego wiersze we wspaniały sposób  ukazują długie, szwedzkie zimy, rytm pór roku i piękno natury. Prace były jednocześnie tajemnicze, ale też podejmowały tematykę rutyny codziennego życia. „Moje życie… Kiedy o tym myślę, widzę przed sobą smugę światła. Przy bliższym spojrzeniu smuga ta przybiera kształt komety, z głową i ogonem. Głowa o najsilniejszym świetle, to dzieciństwo i dorastanie. Dalej ku tyłowi kometa rozrzedza się. Ta najdalsza część, ogon, staje się coraz bardziej rozproszona, ale i szersza. Teraz jestem daleko z tyłu, w ogonie komety…“ —  Tomas Tranströmer, Półgotowe niebo, Źródło: Wspomnienia mnie widzą.

W 1990 za För levande och döda otrzymał Nagrodę literacką Rady Nordyckiej. 21 września 1990 został uhonorowany tytułem Doktora Honoris Causa Uniwersytetu w Sztokholmie. W 1996 otrzymał nagrodę im. Augusta Strindberga za Sorgegondolen. W 2011 otrzymał tytuł profesora. W tym samym roku został laureatem literackiej Nagrody Nobla, za „..zwięzłe, przejrzyste obrazy, które dają nam świeży dostęp do rzeczywistości”.

Zmarł 26 marca 2015 po krótkiej chorobie .

 

 

Zajrzyjmy do tomików poezji Tranströmera:

Oto nadchodzę ja niewidzialny człowiek, może zatrudniony przez wielką Pamięć, żeby żyć właśnie teraz.“ —  Tomas Tranströmer Półgotowe niebo, Źródło: Grudniowy wieczór (1972), tłum. Roman Kaźmierski

 

 

 

ŚLAD

 Noc, godzina druga. Pociąg stanął

pośrodku równiny. Daleko widać światła miasta,

zimno migocące na horyzoncie.

Tak jak człowiek zapadły w sen tak głęboko,

że nigdy nie będzie pamiętał, iż tam kiedyś był.

Albo jak ktoś, kto zanurzył się w chorobę tak głęboko,

że wszystkie jego dni stają się migocącymi punktami,

rojem,

zimnym i błyskającym na horyzoncie.

Pociąg stoi w całkowitym bezruchu.

Godzina druga: mocne światło księżyca, mało gwiazd.

Tytuł oryginału: SPÅR, opublikowany w zbiorze Hemligheter po vägen, 1958

 

Na dworze 

Słońce pali. Samolot leci na niskiej wysokości

i rzuca cień w formie wielkiego krzyża, który biegnie po ziemi.

Jakiś człowiek siedzi na polu i grzebie.

Nadchodzi cień.

Przez setną część sekundy mężczyzna jest pośrodku krzyża.

Widziałem krzyż wiszący pod chłodnym sklepieniem kościoła.

Czasami przypomina mignięcie

czegoś w nieopanowanym ruchu.

Twarzą w twarz

 W lutym bytowanie stanęło w miejscu.

Ptaki latały niechętnie zaś dusze tarły o pejzaż jak łódź

trze o pomost gdzie ją uwiązano.

Drzewa stały obrócone plecami.

Głębokość zasp mierzyły nieżywe trawy.

Ślad stóp starzał się na śniegu.

Pod brezentem usychał język.

Któregoś dnia coś przyszło pod okno.

Praca stanęła, wyjrzałem.

Kolory płonęły, wszystko się zakręciło.

Zbliżyłem się z ziemią

Z marca -79

Zmęczony wszystkimi, którzy przychodzą ze słowami,

słowami ale nie językiem

wybrałem się na pokrytą śniegiem wyspę.

Dzikość nie ma słów.

Niezapisane karty rozprzestrzeniają się na wszystkie strony!

W śniegu napotykam ślady sarnich kopytek.

Język bez słów

ŚREDNIOWIECZNE MOTYWY

 Pod naszą czarującą grą min ukrywa się

zawsze czaszka, twarz pokerzysty. Nawet kiedy

słońce wolno przetacza się po niebie.

Trwa partia szachów.

Dźwięk nożyc fryzjerskich z gąszczy.

Słońce wolno przetacza się po niebie.

Partia szachów kończy się remisem. W

ciszy tęczy.

PRELUDIA II

Dwie prawdy zbliżają się do siebie. Jedna idzie z wewnątrz, druga z zewnątrz.

Tam gdzie się spotkają będzie szansa zobaczyć siebie.

Ten kto zauważa co ma się dokonać krzyczy rozpaczliwie: „Stój!

niech się dzieje co chce, abym tylko nie musiał się rozpoznać.”

I jest łódź usiłująca zacumować próbuje właśnie tu

będzie próbować jeszcze tysiące razy.

Z ciemności lasu wyłania się długi bosak, wsuwa się przez otwarte okno,

pomiędzy rozpalonych tańcem gości

 

MINUSOWE STOPNIE

Jesteśmy na zabawie, która nas nie kocha. Pod koniec zabawa opuszcza maskę i pokazuje swe

prawdziwe ja: plac manewrowy.

Zimne kolosy stoją we mgle, na szynach. Kreda namazała coś na drzwiach wagonów.

Nie powinno się o tym wspominać, ale jest tu dużo stłumionej przemocy. To dlatego detale są tak

ciężkie. I tak trudno zobaczyć inne rzeczy: plamę słońca przemieszczającą się po ścianie i

zjeżdżającą poprzez nieświadomy las drżących twarzy, słowo biblijne, którego nigdy nie zapisano:

„Chodź do mnie, ponieważ mam naturę równie sprzeczną jak ty”.

Jutro pracuję w innym mieście. Lecę tam porankiem będącym wielkim czarno-niebieskim

cylindrem. Orion wisi nad mrozem. Dzieci stoją w cichej grupie i czekają na szkolny autobus,

dzieci za które nikt się nie modli. Światło rośnie wolno jak nasze włosy.

SAMOTNOŚĆ

 Gdzieś tutaj lutowym wieczorem bliski byłem utraty życia.

Samochód wpadł w poślizg i dostał się

na lewą stronę drogi. Jadący naprzeciw –

ich światła – znalazły się bardzo blisko.

Moje nazwisko, moje dziewczyny, moja praca

oddzieliły się ode mnie i zostały z tyłu, ciche,

oddalone coraz dalej. Ja byłem anonimem

jak chłopiec na szkolnym boisku otoczony przez wrogów.

Jadący z przeciwnej strony mieli ogromne reflektory.

Oświetlały mnie kiedy kręciłem kierownicą

przezroczysty w przerażeniu płynącym jak białko jajka.

Sekundy pęczniały – zajmując coraz więcej miejsca –

wielkie jak gmachy szpitalne.

I prawie można było się zatrzymać,

odpocząć chwilę

przed zderzeniem.

Nagle koła załapały: pomocne ziarna piasku

albo cudowne uderzenie wiatru. Auto wyszło z poślizgu

i przeleciało na drugą stronę jezdni.

Słup, zgniecenie – ostry dźwięk –

odleciał w ciemność.

Nastał spokój. Siedziałem w ciszy i patrzyłem

jak ktoś idzie przez śnieżycę

żeby zobaczyć jak ze mną.

II

Chodziłem długo

po zmrożonych polach Gotów.

Żadnego człowieka jak okiem sięgnąć.

W innych częściach świata

ludzie rodzą się, żyją i umierają w stałym tłoku.

Bycie cały czas widocznym – życie

pod obstrzałem wielu oczu –

musi dawać specjalny wyraz twarzy.

Twarz obłożoną gliną.

Bełkot podnosi się i opada

kiedy dzielą pomiędzy siebie

niebo, cienie, ziarna piasku.

Muszę być sam

dziesięć minut rano

i dziesięć minut wieczorem.

– Bez programu.

Wszyscy stoją w kolejce do wszystkich.

Wielu.

Jeden.

O HISTORII

I

Któregoś dnia w marcu idę nad jezioro i słucham.

Lód jest tak niebieski jak niebo. Łamie się pod słońcem.

Słońcem, które szepcze do mikrofonu pod pokrywą lodu.

Bulgocze i fermentuje. Tak jakby ktoś trząsł prześcieradłem

                                  daleko.

Wszystko przypomina historię: nasze TERAZ. Jesteśmy zanurzeni,

                                   słuchamy.

II

Konferencje jak latające wyspy bliskie katastrofy…

Później: długi trzęsący się most kompromisów.

Tam skoncentruje się ruch, pod gwiazdami,

pod bladymi twarzami nienarodzonych,

wyrzuconych w pustkę, anonimowych jak ziarna ryżu.

III

Goethe w 1926 podróżował po Afryce przebrany za Gide i widział wszystko.

Niektóre twarze są wyrazistsze w wyniku tego co zobaczyły po śmierci.

Kiedy przeczytano wiadomości z Algerii

pojawił się wielki dom z przysłoniętymi oknami,

wszystkimi prócz jednego. Ktoś widział tam twarz Dreyfusa.

IV

Radykał i Reakcjonista żyją razem jak

                                   w nieszczęśliwym małżeństwie,

uformowani przez siebie, uzależnieni od siebie.

Lecz my ich dzieci musimy się uwolnić.

Każdy problem krzyczy w swoim języku.

Idź jak pies gończy tropem prawdy.

V

Gdzieś tam na dworze niedaleko od zabudowy

Leży do paru miesięcy zapomniana gazeta, pełna

                                   zdarzeń.

Starzeje się leżąc dnie i noce poddana działaniu deszczu i słońca,

aby zamienić się w sadzonkę, głowę kapusty, po to aby

połączyć się z ziemią.

Podobnie jak pamięć, która powoli przeistacza się w ciebie.

(Ze zbioru KLANGER OCH SPÅR, 1966)

KWIECIEŃ I CISZA

  Wiosna wzięła na wstrzymanie.

Aksamitnociemny rów

wije się obok mnie

bez odbić.

Świecą się tylko

żółte kwiaty.

Wnoszą mnie w mój cień

jak skrzypce

w czarnym pokrowcu.

A to co chcę powiedzieć

błyszczy  poza zasięgiem

jak srebro

w lombardzie

Peryferia

Ludzie w drelichach koloru ziemi wychodzą z rowu.

To miejsce przejściowe, martwego spokoju, ni wieś, ni miasto.

Dźwigi na horyzoncie chciałyby skoczyć, tylko zegary są przeciw.

Porozrzucane rury betonowe spijają światło suchymi językami.

Warsztaty samochodowe pomieszczone w byłych stajniach.

Kamienie rzucają cienie ostre jak przedmioty na powierzchni księżyca.

Tych miejsc jest coraz więcej.

Jak kupione za judaszowe srebrniki:

„pole garncarskie na cmentarz dla obcych”.

BAŁTYKI

Fragment

30 czerwiec. Zatoka jest dziś ekscentryczna – pierwszy raz od wielu lat

przepełniona meduzami, pompującymi do przodu spokojnie i delikatnie,

wszystkie należą do tego samego armatora: AURELI, płyną po wodzie

jak kwiaty po morskim pogrzebie,

kiedy je wyjąć z wody tracą formę,

tak jakby niesłychaną prawdę wyjąć z ciszy i przeformować na nieżywy żel,

podobnie one, nieprzetłumaczalne muszą pozostać w swoim środowisku

Źródła:Portale internetowe, m.in.: onet.pl; wp.pl ; rp.pl/kultura, instytutksiazki.pl Zeszytypoetycki.pl, Wikipedia

Sporządziła: Dorota Żurowska